Al
Bano:
Napisałem książkę o
tym, jak wiara wpływała na moje życie i nadal to czyni.
Ja jestem
chrześcijaninem i staram się mówić prawdę. Milczenie niczemu nie służy,
zwłaszcza w obliczu niebezpieczeństwa, jakim dla Europy może być islam.
Myślę, że miłość
jest motorem, siłą napędową życia każdego człowieka. Ona uskrzydla, daje
energię. Jest jak woda dla roślin. Jeśli zabraknie tego uczucia, cóż warte jest
życie?
Niektórzy próbują
upowszechniać wygodną dla diabła wersję, że go nie ma. Inni naiwni myślą, że
szatan to jest taki ktoś, kto przychodzi i mówi: „Przepraszam, pozwoli pan, że
się przedstawię”.
Naturalnie takiego diabła nie ma. Ale
zapewniam, że on jest, że istnieje. Zagnieżdża się w osobach słabych, szczególnie
w tych ludziach, którzy chcą czynić zło. Ja sam wielokrotnie czułem obecność
„Agenta D”. On kazał mi robić takie rzeczy, których normalnie nigdy bym nie
uczynił. Gdy sobie to uświadomiłem, starałem się wyrzucić go z mojego życia,
czyniąc znak krzyża, modląc się. Tak, tego „Agent D” się boi.
Sądzę, że bardzo
istotne jest to, żeby mieć świadomość, skąd się pochodzi, kim są twoi bliscy,
twoja rodzina, twój naród, bo to wpływa na to, kim ty jesteś. To jest jak nic
Ariadny. Korzenie są bardzo ważną cząstką każdego istnienia. Jeśli ich
zabraknie drzewu, ono umiera. Podobnie jest z człowiekiem, trudno mu wzrastać,
żyć w pełni, jeśli nie zna swych korzeni albo o nich zapomina.
Talenty ma każdy
człowiek. One są darem otrzymanym od Pana Boga. Na pewno trzeba je odkryć, a
potem rozwijać. Ale nawet największe trudności i praca włożona w ich rozwój,
nie wystarczą, żeby osiągnąć sukces. Trzeba jeszcze mieć ten łut szczęścia i
trafić w swój czas, spotkać na swojej drodze odpowiednich ludzi; dobrych,
uczciwych, życzliwych. To jest tak jak z piosenką, ona musi się pojawić we
właściwym momencie; wtedy znajdzie słuchaczy i stanie się popularna, odniesie
sukces. Myślę jednak, że jeśli człowiek ma talent i rozwija go, konsekwentnie
dążąc do celu, to sukces przyjdzie jako owoc tych starań. Trzeba więc pracować
i aktywnie czekać na swój czas. I przyjmować to, co on przynosi.
Jako 13-letni
chłopiec pojechałem z moimi ciotkami do San Giovanni Rotondo. Bardzo dokładnie
pamiętam ten dzień i Mszę św. odprawianą przez Ojca Pio oraz fakt, że
spowiadałem się u niego. Ale wtedy nie uświadamiałem sobie tego. To, że
spotkałem niezwykłego człowieka, zrozumiałem później.
Inaczej było z
Janem Pawłem II. Szczególnie zapamiętałem pierwsze spotkanie z nim. Zostaliśmy
całą rodziną zaproszeni na Mszę św. w maleńkim kościółku w Watykanie. Pamiętam
do dziś jak trzęsły mi się nogi, gdy miałem czytać lekcję, ale to wtedy
uświadomiłem sobie niezwykłość i świętość Jana Pawła II. Kolejne spotkania to
były niecodzienne chwile spędzone z moim drugim Ojcem, jak nazywam bł. Jana
Pawła II. W mojej pamięci niezatarte wrażanie pozostawiło również poznanie
Matki Teresy z Kalkuty. Ona była pełna niezwykłej mocy.
Myślę, że miałem
wielkie szczęście, iż spotkałem tych niezwykłych ludzi. Ich świętość się
zauważało, przebywając z nimi. Ta świętość z nich promieniowała i myślę, że
podobnie jak wielu innych czułem się nią ubogacany.
Źródło:
Niedziela Nr 18 2013r.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz