poniedziałek, 27 maja 2013

Odnaleźć siebie


 Leonardo Mondadori urodził się w Mediolanie w 1946 r. Jego matka, Laura, była córką słynnego Arnolda Mondadoriego, założyciela i właściciela jednego z największych w świecie koncernów medialnych – „Arnoldo Mondadori S.p.A.”. Ojciec Leonarda, Giorgio Forneron nie był katolikiem, należał do protestanckiego kościoła waldensów. Leonardo miał dwa lata, kiedy jego rodzice rozwiedli się. Od tej pory ojciec nie utrzymywał z nim żadnego kontaktu. Wychowywała go matka i dziadek. W 1951 r., dekretem prezydenta Włoch, pięcioletni Leonardo przyjął nazwisko swojego dziadka, który pragnął, aby wnuczek został spadkobiercą całego jego majątku. Mieszkali w luksusowym domu, o powierzchni 650 m2, w ekskluzywnej dzielnicy Mediolanu, przy Piazza Duse. Częstymi gośćmi w ich domu były sławy świata kultury: Tomasz Mann, Walt Disney, Ungaretti, Buzzati, Montale. Leonardo wychowywany był w atmosferze całkowitej obojętności na sprawy wiary, a tematy religijne nigdy nie pojawiały się w rozmowach. Pamięta tylko westchnienia dziadka: „Mam nadzieję, że Bóg da mi jeszcze trochę czasu, mam tyle rzeczy do zrobienia...”. 

Babcia Leonarda przystąpiła do I Komunii św. dopiero w wieku 70 lat, w dniu 50. rocznicy ślubu. Przy tej okazji ochrzczono również pięcioletniego Leonarda.

Chłopiec uczęszczał do szkół, w których panował klimat niechętny chrześcijaństwu, a jego samego problematyka religijna w ogóle nie interesowała. W czasach młodości Leonardo był aktywnym członkiem antyklerykalnych, socjalistycznych organizacji. Jako kierunek swoich studiów wybrał filozofię, by mieć wszechstronne przygotowanie do przyszłej pracy edytorskiej. 

Mając 18 lat, na wakacjach w Cortinie, zakochał się w Pauli – córce znanego przemysłowca i milionera, Zanussiego, producenta artykułów gospodarstwa domowego. Po czterech latach znajomości, w 1968 r. narzeczeni wzięli ślub kościelny. Niestety, ich małżeństwo przetrwało tylko 7 lat. Kiedy rozchodzili się, Paula była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, córką Martiną. 

Leonardo wspomina po latachNapięcie między nami osiągnęło taki stan, że dla nas obojga najlepszym rozwiązaniem było rozejście się. I tak rozstaliśmy się na zawsze. Dopiero przed kilkoma laty, dzięki światłu wiary, zrozumiałem, czym jest naprawdę sakrament małżeństwa i co rzeczywiście oznacza jego przyjęcie w kościele. My wówczas – chociaż oficjalnie byliśmy katolikami – nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, co ten sakrament oznacza. Dzisiaj jest jeszcze większe niezrozumienie nierozerwalności sakramentu małżeństwa. Sądzi się, że miłość małżonków to nic innego, jak tylko uczucie, kochać to znaczy „coś czuć”. Gdy uczucie wygaśnie i małżonkowie przestaną odczuwać wzajemną atrakcyjność, wtedy każdy ma prawo pójść swoją drogą w poszukiwaniu nowego związku i uczucia. Dar z siebie, ofiara, przebaczenie, zrozumienie, cierpliwość, nieustanna wierność, a więc to wszystko, co umożliwia trwałą jedność kobiety i mężczyzny pomimo upływu czasu i życiowych burz, zostało zagubione, często nie ze złej woli, lecz na skutek utraty chrześcijańskiej wiary. 

W 1975 r. Leonardo jeszcze tego nie rozumiał. Rozwód z Paolą odbił się szerokim echem we włoskich mediach. W krótkim czasie związał się z drugą kobietą. Urodziła się im dwójka dzieci. Również i w tym przypadku szczęście związku nie trwało długo, wszystko zakończyło się kłótnią i ponownie – głośnym rozwodem.
W tym samym czasie zmarła matka Leonarda. Był to dla niego bardzo trudny okres: W Boże Narodzenie tamtego roku zostałem zupełnie sam, z dwoma nieudanymi małżeństwami za sobą, z trójką dzieci podzielonych między dwie matki, ze śmiercią mojej mamy i z poważnymi problemami w wydawnictwie... 


Spoglądając na moje życie, widziałem jeden wielki bałagan, wprawdzie miałem za sobą pewne sukcesy na płaszczyźnie zawodowej, ale całkowicie przegrywałem w życiu osobistym. Wiedziałem, że w moim środowisku przyjaźń jest często formalna i prowizoryczna. Kiedy mija czas sukcesu, opuszczają cię nawet ci, którzy wydawali się być najbliżsi. Zacząłem wtedy pytać sam siebie: jaki sens ma to wszystko? 


Te smutne doświadczenia nie wystarczyły jednak, aby Leonardo się opamiętał i zaczął szukać sensu życia. Jego życiowymi przewodnikami były niestety tylko uczucia i zmysły, dlatego pojawiały się kolejne miłosne związki z różnymi kobietami, rozrzutność, dążenie do życia w luksusie. Leonardo kupił nawet samolot do własnej dyspozycji. 

Dopiero w 1992 r. Leonardo odnalazł największy skarb i radość swojego życia. To niesamowite odkrycie zapoczątkowała przypadkowa lektura niewielkiej książki pt. Cammino (Droga), opublikowanej po raz pierwszy w 1939 r. – książki, która stała się światowym bestsellerem. Napisał ją Josemaria Escrivá de Balaguer, założyciel Opus Dei (którego Kościół w roku 2002 ogłosił świętym). Przedstawiciele Opus Dei pragnęli wydać tę książeczkę w wydawnictwie Mondadori, by mogła dotrzeć do szerszego kręgu czytelników. Leonardo miał więc okazję przeczytać ową publikację i spotkać się z członkami Opus Dei. Jeden z nich zapoznał go wówczas z pewnym księdzem. Po kilku miesiącach znajomości, rozmów i wewnętrznych zmagań Leonardo zdecydował się na pierwszą spowiedź od czasu swego dzieciństwa. Spotkanie z Chrystusem w sakramencie pokuty całkowicie go duchowo przemieniło i odrodziło – stał się człowiekiem tryskającym radością życia. 
Tak pisał na temat spowiedzi: Dobrze odbyta, szczera spowiedź jest jednym z największych źródeł radości. Otrzymujesz wtedy pewność ponownego przyjęcia w domu Ojca: zostajesz pojednany z Bogiem, z sobą samym i z innymi. Również, a może przede wszystkim, przez ten sakrament czuję się głęboko katolikiem: nie wystarcza mi rozliczanie się sam na sam z Bogiem, jak to zalecają protestanci. Mam potrzebę obecności księdza, który mocą Chrystusowego kapłaństwa przebacza grzechy i świadczy o nieskończonym miłosierdziu Boga. Czy to nie sam Jezus powierzył apostołom i ich następcom władzę odpuszczenia grzechów? Wielka radość po dobrze odbytej spowiedzi rodzi się zawsze z cierpienia spowodowanego stanięciem w nagiej prawdzie o sobie, o swojej duchowej nędzy. Ta pierwsza moja spowiedź od czasów dzieciństwa kosztowała mnie bardzo wiele. Uświadomiłem sobie wtedy ogrom grzechów, z których istnienia wcześniej w ogóle nie zdawałem sobie sprawy. 


Po pierwszej spowiedzi była również I Komunia św., w wigilię Bożego Narodzenia, w katedrze św. Patryka w Nowym Jorku. Leonardo wspomina: Na myśl o przyjęciu tego niesamowitego Daru, jakim jest sam Chrystus w Komunii św., drżałem ze wzruszenia na całym ciele i płakałem z radości. 


Kiedy po nawróceniu spotkał się z pierwszą żoną, ta, widząc jego uśmiechniętą twarz, zapytała: „Co ci się stało? Czy przypadkiem nie jesteś po operacji plastycznej?”. Sądziła, że tylko chirurgia plastyczna mogła nadać jego twarzy wyraz szczerego i trwałego uśmiechu. Leonardo odpowiedział: „Masz rację, dokonałem operacji plastycznej, ale nie twarzy, tylko mojej duszy”. Całkowita zmiana usposobienia po nawróceniu spowodowała nawet pojawienie się plotek mówiących, że zaczął brać narkotyki lub pić alkohol, bo przecież inaczej nie mógłby być tak radosny, serdeczny i uśmiechnięty.
Leonardo pisał: Pójście śladami Chrystusa niesie ze sobą odkrycie pewnego wymiaru radości i optymizmu, który nie istnieje w środowiskach ludzi, w których najczęściej przebywam, związanych z ekonomią, kulturą i sztuką. Jest to wymiar cudowny i jedyny – radość. Czy nie jest zastanawiające, że ta właśnie radość, pomimo różnorakich cierpień, staje się udziałem wszystkich, którzy znaleźli „ukryty skarb” wiary i idą z Chrystusem przez życie? Leonardo bardzo mocno podkreślał, że jedynym źródłem każdej prawdziwej radości jest dobrze odbyta spowiedź. Kiedy odchodzę od konfesjonału, mam ochotę gwizdać z radości

Obowiązek uczestniczenia we Mszy św. – pisze Leonardo – nie jest dla mnie żadnym ciężarem, ale niesamowitym darem. Bardzo się cieszę, że w ten sposób mogę, zgodnie z przykazaniem, „dzień święty święcić”. Msza św. daje mi duchową moc, jest samym sercem mojego życia religijnego; przypomina mi, że śmierć już została zwyciężona, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał, że ciemności zła nie będą miały ostatecznego głosu, że istnieje wspaniała, niedoświadczalna zmysłami Rzeczywistość, w której będziemy uczestniczyć przez całą wieczność

Pomimo dwóch rozwodów oraz innych okresowych związków z kobietami, w dalszym ciągu odczuwałem w sobie siłę atrakcyjności kobiet. Dawni moraliści określają ten stan grzechem rozwiązłości. Ale w tej mojej postawie w stosunku do kobiet było również coś głębokiego i szlachetnego: bez kobiety, bez jej obecności i uczuciowego wsparcia życie wydawało mi się niemożliwe. Ponieważ byłem rozwiedziony, nie mogłem sobie pozwolić na wspólne zamieszkiwanie z kobietą. Używając określenia św. Pawła, był to dla mnie szczególnie bolesny „oścień dla ciała”, od którego po ludzku próbowałem się wyzwolić.
Dzięki sugestii, której udzielił mi mój spowiednik, pewnego dnia zwróciłem się do Matki Bożej modlitwą św. Bernarda: „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi...” Było to dla mnie niesamowite doświadczenie, łaska czystości serca, o którą prosiłem, została mi natychmiast udzielona. Wiem, że kroczę
  jakby po ostrzu brzytwy pokus, że mogę jeszcze upaść, lecz wiem także, że gdyby tak się stało, byłoby to spowodowane wyłącznie moją winą, a nie brakiem pomocy ze strony Maryi. 

Na zarzut, że jego wiara może być iluzją, odpowiadał, że tak nie jest, ponieważ opiera się na konkretnym codziennym doświadczeniu: Jak moja wiara może być iluzoryczna, skoro każdego dnia, w najtrudniejszych sytuacjach, daje mi pogodę ducha, radość i moralną siłę? 
Dla Leonarda było oczywiste, że człowiek wierzący modli się, czyli ma osobisty kontakt z Bogiem: Z codziennej modlitwy czerpię nieustannie potwierdzaną pewność, że modląc się, nie mamy do czynienia ze słowami rzucanymi na wiatr, lecz że jest to dialog z Ojcem, który słucha swoich dzieci. Za każdym razem, kiedy zwróciłem się do Niego z prośbą o coś, co było dla mnie duchowo konieczne, otrzymywałem natychmiastową, pełną odpowiedź. 

Jeśli weźmiemy Ewangelię na serio i zaczniemy nią żyć, wtedy ona zaczyna „funkcjonować” – i to jest dla mnie kryterium jej prawdziwości. To są fakty, przeciwko którym żadne argumenty nie mają znaczenia (contra facta non valent argumenta). 

Kiedy go pytano, na czym opiera swoje przekonanie, że katolicka religia jest jedynie prawdziwa, odpowiadał: Wybrałem katolicyzm dlatego, że jest to jedyna religia, która została zbudowana na fundamencie nieskończonego aktu miłości, którego świadkami byli ludzie. To prawda, że Pan Bóg jest obecny również w innych religiach, ale w sposób niepełny. Trzeba pamiętać, że w religiach niechrześcijańskich to człowiek jest zmuszony do szukania Boga. Drogi są różnorodne, akty wiary wyjątkowe, modlitwy przepiękne. Lecz Bóg pozostaje daleki, nieosiągalny, niepojęty. Tylko w chrześcijaństwie jest odwrotnie: to nie człowiek szuka oblicza Boga, lecz sam Bóg wychodzi na poszukiwanie człowieka. W tajemnicy Wcielenia staje się prawdziwym człowiekiem i objawia się ludziom w konkretnej historii opisanej w Ewangeliach. Pan Bóg objawia swoją prawdziwą twarz w Jezusie Chrystusie i prosi nas tylko o jedno, abyśmy odpowiedzieli na Jego Miłość. Czy moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej? Jezus nie jest jakimś guru i nie uczy nas iluminacji, technik oddychania, sposobów uspokajania umysłu, relaksu. Natomiast objawia nam miłość Ojca, który jest w niebie i uczy, jak mamy żyć tą miłością, aby stawać się świętymi i osiągnąć życie wieczne. To jest naprawdę „radosna nowina”. Czy ma więc jakikolwiek sens poszukiwanie wody w innych studniach, skoro mam szczęście czerpać ją wprost ze źródła, które jest obok mnie, i to już od urodzenia? Jako chrześcijanie jesteśmy świadkami jedynego Orędzia zawierającego pełnię Prawdy, z całym szacunkiem do wyznawców innych religii, którzy posiadają cząstki prawdy, ale nie całą Prawdę. 

Leonardo zachorował na raka w 1997 roku, pięć lat po swoim nawróceniu. Wcześniej cieszył się świetnym zdrowiem, dużo pływał i grał w tenisa. Pewnego dnia zaczął odczuwać bóle – badania lekarskie wykazały raka tarczycy oraz guzy na wątrobie i trzustce. Leonardo poddał się leczeniu w Memorial Hospital w Nowym Jorku. Przed operacją wycięcia guza, w styczniu 1998 r., przystąpił do spowiedzi generalnej i przyjął sakrament chorych w nowojorskiej parafii, u ks. Richarda Neuhausa, znanego autora wielu książek, który przed nawróceniem na katolicyzm był pastorem protestanckim.

Choroba nie załamała Leonarda, lecz umocniła go w wierze i ufności Bogu. Właśnie w tych najbardziej krytycznych chwilach swojego życia doświadczył ogromnej duchowej mocy, która płynie z wiary. Patrząc tak po ludzku, w ostatnich latach życia Leonarda nie było powodów do tego, aby się cieszyć: dwa rozwody, choroba raka i operacja usunięcia tarczycy. W każdą podróż musiał zabierać ze sobą torbę ze strzykawkami i lekarstwami, by co wieczór zrobić sobie zastrzyk powstrzymujący rozwój komórek rakowych trzustki i wątroby. Pomimo cierpień i niedogodności do końca swego ziemskiego życia emanował radością, której jedynym źródłem jest zjednoczenie z Bogiem przez wiarę. Pisał: Dla jednych życie jest ponure, dla innych szare. Dla mnie jest promienne. Wiele elementów składa się na jasność mojej obecnej egzystencji: pewnego ranka przed czterema laty odkryłem nagle, że mam raka tarczycy, trzustki i wątroby. Z tego powodu muszę codziennie poddawać się specjalnej terapii, ale w dalszym ciągu kontynuuję moją pracę. Z mojej winy jestem daleko od Pauli, która mimo rozwodu, z chrześcijańskiego punktu widzenia pozostaje dalej moją żoną i która urodziła mi córkę, podczas gdy pozostała dwójka dzieci przyszła na świat z mojego drugiego małżeństwa. Niemniej jednak prowadzę intensywne chrześcijańskie życie. I właśnie ta perspektywa wiary sprawia, że mimo wszystkich trudności i cierpień moje życie promieniuje radością i optymizmem. 
Operacja usunięcia trzustki przebiegła pomyślnie. Stwierdzono też, że przez farmakologiczne działania można zatrzymać rozwój zmian rakowych w wątrobie. Odtąd Leonardo musiał codziennie brać lekarstwa, zastrzyki i cztery razy w roku przyjeżdżać na badania kontrolne do Nowego Jorku. Widząc w szpitalu ludzką biedę i cierpienie, Leonardo uświadomił sobie, że jedyną odpowiedź na te, po ludzku beznadziejne, dramatyczne sytuacje daje tylko krzyż Chrystusa. Cierpienie i pobyt w szpitalu były dla Leonarda niezwykle cennym doświadczeniem i odkrywaniem prawdy o sobie. Pisał: Chyba moją największą pokusą była pycha. Poczucie, że gdy jest się zdrowym, szanowanym, mającym się dobrze, jest się w centrum wszechświata. A tam w szpitalu stałem się chorym na raka emigrantem, tak jak inni anonimowi w oczach świata. Właśnie tam, w Memorial Hospital, na nowo przekonałem się, że wiara nie jest filozoficzną ideą, etyką lub jakąś propozycją ideału lub mądrości, ale obecnością Boga, który jest Miłością. Taka wiara pokonuje samotność i ofiarowuje dar wielkiego duchowego pokoju. Było to bardzo konkretne, namacalne doświadczenie obecności Boga, o wiele ważniejsze niż rezultat jakiegoś rozumowania. I w tych okolicznościach zaczynasz zdawać sobie sprawę, że zależysz od Kogoś, Kto cię bardzo kocha, a nie od jakiegoś anonimowego i ślepego przeznaczenia. Liczysz się wtedy z możliwością śmierci, ale bez lęku, bez nerwicowego ukrywania (co jest cechą naszej kultury) i udawania, że nic się nie stało, zachowywania się, jakby śmierci nie było. Dzięki wierze doświadczałem obecności Chrystusa, a wtedy znikał wszelki smutek, apatia, mogłem więc dalej kochać to, co zawsze kochałem: pulsujące życie metropolii z jej nieskończonymi możliwościami ludzkimi. Wiara dawała mi także pewność bliskości wszystkich zmarłych, począwszy od mojej mamy, którzy w tajemniczy sposób dalej żyją w niewidzialnym wymiarze rzeczywistości, która nie jest wcale oddzielona od naszej. 

Leonardo dopiero po swoim nawróceniu zrozumiał, że aborcja jest odrażającą zbrodnią popełnioną na najbardziej niewinnej i bezbronnej istocie ludzkiej. Pisał: Współczesna genetyka jasno stwierdza, że od momentu zapłodnienia mamy do czynienia z całościowym kodem genetycznym człowieka, począwszy od koloru jego oczu, aż do kształtu warg. Tajemnica ludzkiego życia rozpoczyna się już w momencie zapłodnienia. Tak więc od strony racjonalnej nauka potwierdza słuszność stanowiska Kościoła, który zdecydowanie sprzeciwia się jakiejkolwiek formie przerywania ciąży. Każdy embrion jest ludzką istotą i powinien być traktowany z godnością należną człowiekowi. Jestem także przekonany, że należy odrzucić wszelkie próby usprawiedliwiania decyzji pozbawienia życia nienarodzonych dzieci, które są chore lub upośledzone. Nie mamy żadnego prawa do decydowania o tym, kto może żyć, a kto nie. Kościół ma rację, przypominając, że nie tylko wiara, lecz również przesłanki rozumowe stoją po stronie obrony życia. Nie brakuje tych, którzy uważają mnie za dewota-integrystę. Obserwuję jednak pewną prawidłowość, a mianowicie ci wszyscy, którzy z oburzeniem występują przeciwko stanowisku Kościoła potępiającego ustawy proaborcyjne, są pierwszymi, którzy protestują przeciwko karze śmierci w USA i w innych krajach. Ich zdaniem nie wolno skazywać na śmierć morderców, natomiast możliwość uśmiercania niewinnych i całkowicie bezbronnych nienarodzonych dzieci jest wyrazem postępu i tolerancji.
Leonardo zauważył ciekawy fakt, a mianowicie jego przyjaciele, którzy we Włoszech w referendum w 1981 r. głosowali za aborcją na życzenie, byli szczerze przekonani, że prawo do aborcji będzie dużym cywilizacyjnym osiągnięciem Jednak dzisiaj, po 22 latach od tego głosowania, uświadamiają sobie, że popełnili wielki błąd, głosując za prawem do zabijania nienarodzonych dzieci. 

Czego oczekiwał Leonardo w momencie swojej śmierci? Pisał, że jest to Wejście w świat światła, w którym sens i znaczenie wszystkiego będzie ostatecznie jasne. Wyzwolenie z ograniczeń, które nas krępują i pełna realizacja naszych możliwości. Miłość bez żadnych ograniczeń, wszystkich do wszystkich. Nieskończone pomnożenie tej radości, której tylko przedsmaku doświadczyliśmy tu na ziemi (...) O śmierci, sądzie, o wieczności myślę każdego wieczoru, modląc się, przeprowadzając rachunek sumienia z przeżytego dnia. Jestem świadomy sprawiedliwości Bożej, ale z ufnością powierzam się miłosierdziu Boga i mam pocieszenie w modlitwie: „Święta Maryjo..., módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej”

13 grudnia 2002 r. zmarł w Mediolanie, w wieku 56 lat, Leonardo Mondadori. Był właścicielem i prezydentem koncernu wydawniczego „Arnoldo Mondadori S.p.A.”, jednego z największych w świecie,wydającego setki nowości książkowych każdego roku, posiadającego 49 tytułów prasowych, najnowocześniejsze drukarnie, udziały w połowie koncernów prasowych całego świata. Firma „Mondadori” jest prawdziwym potentatem na światowym rynku wydawniczym, niekwestionowanym liderem wśród mediów.


Źródło: http://www.opusdei.pl/art.php?p=21972

Św. Gianna Beretta Mola

Gdy oczekiwała czwartego dziecka sugerowano jej zabicie go, bo jest potrzebna trójce pozostałych.
Odważna matka stwierdziła jednak jednoznacznie: Zdaję sobie sprawę, że może mnie zabraknąć, ale wiem także, że moimi żyjącymi dziećmi zajmie się mój ukochany mąż i Opatrzność Boża, jednak dzieckiem, którym noszę pod sercem w tym momencie, nawet Bóg nie jest w stanie się zaopiekować, jeśli ja temu życiu powiem NIE, dlatego zrobię wszystko, by moje dziecko uratować.
Tak też zrobiła, modliła się do Boga, by uratował ją i dziecko, nie znała woli Bożej, ale pragnęła być jej posłuszna, co potwierdzają jej notatki: Kochany Jezu, pozwól mi każdego dnia poznawać Twoją wolę.
Zdaniem Gianny wszystkie momenty naszego życia powinny być zgodne z Jego wolą, nieraz radosną, a nieraz trudną dla nas do przyjęcia.


Gianna uważała, że: Miłość musi być całkowita, pełna, kompletna, regulowana wg prawa Bożego i musi trwać wiecznie w niebie.

Źródło: „Niedziela” Nr 17 rok 2013.


niedziela, 26 maja 2013

Anna German i Jej Człowieczy los…


                             





































Anna German przez całe swoje życie szukała ojca, wraz z mamą i babcią uciekała przed śmiercią…

Była to wielka artystka o anielskim głosie, śpiewała w siedmiu językach. Była uwielbiana przez publiczność wielu krajów świata, głównie w Rosji i we Włoszech.

Urodziła się 14 lutego 1936 roku w Urgenczu w Uzbekistanie. Od najmłodszych lat doświadczyła prześladowania swojej rodziny.
Jej matka Irma Martens wywodziła się z holenderskich menonitów – protestantów, których sprowadziła do Rosji caryca Katarzyna II. Z kolei jej ojciec Eugeniusz German miał niemieckie korzenie, a urodził się w polskim mieście Łódź. Był synem pastora baptystów. Zapamiętano go jako dobrego, pobożnego człowieka, oddanego rodzinie. Był uczciwym księgowym. Jego pochodzenie sprawiło, że w 1937 roku – w ramach czystki politycznej w Rosji – został aresztowany przez NKWD za rzekome szpiegostwo, a w 1938 roku rozstrzelany. Rodzina o tym nie wiedziała, uzyskała jedynie wiadomość, że został skazany na 10 lat łagru bez prawa korespondencji z rodziną. Anna wraz z matką zostały wysiedlone przez NKWD i wysłane do Kirgistanu. Na tułaczce towarzyszyła im babcia, która odegrała bardzo dużą rolę w życiu Ani zajmując się nią, wychowując ją podczas nieobecności ciężko pracującej na chleb matki. Na początki ich tułaczki zmarł brat Anny German – Fryderyk, co było kolejna tragedią dla rodziny.
Kobiety stale szukały Eugeniusza. Tułały się od miejscowości do miejscowości, przymierając głodem. Irma Martens dopiero po pewnym czasie dowiedziała się o tym, że wyrokiem męża była tak naprawdę śmierć. Ania nadal jednak poszukiwała swojego ojca, wierząc głęboko w to, że się tylko schował gdzieś na chwilę i kiedyś go odnajdzie.

Drugi mąż Irmy był Polakiem, oficerem I Dywizji Wojska Polskiego. Niestety Herman Berner zginął w bitwie pod Lenino. Dzięki ślubowi z nim możliwa była w 1946 roku repatriacja całej rodziny do Polski. Ania najpierw z mamą i babcią mieszkały w Szczecinie, Nowej Rudzie oraz Wrocławiu. Dalej były zdane tylko na siebie, ale nie musiały już uciekać. Irma znalazła pracę i uczyła języka niemieckiego.
Ania zdała w 1955 roku maturę w VIII Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu, a w 1962 roku ukończyła z wyróżnieniem i tytułem magistra geologii studia na Uniwersytecie Wrocławskim.
Jako piosenkarka zadebiutowała w teatrze studenckim „Kalambur” we Wrocławiu oraz w „Podwieczorku przy mikrofonie”. Występowała w „Zgaduj Zgaduli” i w telewizyjnym programy „Spotkania o zmroku”. W 1962 roku zdała egzamin uprawniający do wykonywania zawodu piosenkarki, a już w następnym roku wzięła udział w Międzynarodowym Festiwalu Piosenki w Sopocie, gdzie zdobyła drugą nagrodę.


Mówiła iż jest piosenkarką jednego tematu – miłości. Uważała, że wszyscy albo kochamy, albo czekamy na miłość. Jej anielski głos uważano wręcz za dar z nieba. O Swoim głosie sama mówiła: Mam głos postawiony z natury. To, co inni osiągają wieloletnią nauką, jest mi dane od Boga. Nie myślę o oddechu, po prostu śpiewam.
W wywiadach tłumaczyła, że nikt jej głosu nie ustawiał, jak w przypadku śpiewaków operowych ( mimo iż sama jest znana z wykonań utworów operowych), a śpiewa tak jak śpiewa, bo inaczej nie potrafi.
Rosjanie nazywali ją białym aniołem z Polski. Katarzyna Gärtner kompozytorka wielu piosenek dla Ania, stwierdziła, że czarowała publiczność pięknymi kantylenami i górą, czyli dźwiękami, które rzadko występują w przyrodzie. Miała muzykalną wschodnią duszę, a w jej głosie wybrzmiewała krystaliczna, sentymentalna nuta, której nikt nie jest w stanie naśladować.
Według Zbigniewa Wodeckiego, Annę German trzeba widzieć w kategorii wielkiej gwiazdy, której nie da się podrabiać, bo może istnieć tylko raz jako oryginał.
Poeta, tłumacz, pisarz, - Jerzy Ficowski powiedział, że Anna German zamiast duszy miała muzykę. Ona nie śpiewała, ale grała na swoich strunach głosowych jak nikt. To był cudowny instrument o rzadko spotykanej doskonałości. Była wygnańcem z anielskich chórów, skazanym na trudny człowieczy los.

W Połowie lat 60. XX wieku Anna German rozpoczęła wielką światową karierę sceniczną. Była wielokrotnie nagradzana na festiwalach. Koncertowała w USA, Kanadzie, Australii, Szwajcarii, ZSRR, NRD, RFN, Mongolii, na Węgrzech. Rozkochała w sobie szczególnie publiczność rosyjską. Wystąpiła w paryskiej Olimpii obok słynnej Dalidy. Reprezentowała Polskę na festiwalach w Ostendzie, Cannes, Bratysławie, Neapolu.
W 1956 roku nagrała swoją pierwszą płytę długogrającej „Tańczące Eurydyki i podpisała 3-letni kontrakt z mediolańską firmą fonograficzną Company Discografica Italiana (CDI). Jako pierwsza cudzoziemka brała udział w  XV Festiwalu Piosenki Neapolitańskiej, a w 1967 roku jako pierwsza w historii Polka zaśpiewała na Festiwalu Piosenki w San Remo.
Po latach w swojej autobiograficznej książce „Wróć do Sorrento?” wyznała, że głównym motywem wyjazdu do Włoch poza miłością do włoskiej piosenki było pragnienie zarobienia pieniędzy na zakupienie dla mamy i babci „trzypokojowego mieszkania z ciepłą, bieżącą wodą i urządzeniami sanitarnymi”.

Anna German była u szczytu sławy, świat stał dla niej otworem, mogła podbijać wszystkie sceny. Jednak los chciał inaczej…
27.08.1967 rok mógł być i tak wielu się wydawało jej ostatni dniem w życiu.
Po koncercie w Forli k. Ravenny, gdy w nocy wracała do Mediolanu, kierowca fiata, którym jechali, zasnął i uderzył w kamienną bandę przy autostradzie. Pogotowie wezwane do wypadku zabrało nieprzytomnego kierowcą, a ona została, daleko wyrzucona od autostrady. Ratownicy nie wiedzieli, że był pasażer. Po kilku godzinach, wykrwawiona została odnaleziona. Jej stan określono jako beznadziejny, nikt nie liczył na to, że może przeżyje. Jednak po kilkunastu dniach stał się cud, odzyskała przytomność.
Przez 4 miesiące leżała bez ruchu, od stóp do głów unieruchomiona w gipsowej skorupie. Lekarze nawet nie dawali nawet cienia szansy, by kiedykolwiek stanęła na nogi lub śpiewała. To było w związku z doznanymi obrażeniami po prostu niemożliwe. Zbigniew Tucholski jej narzeczony wraz z jej mamą walczyli wraz z Anią o jej powrót do normalnego życia, bo wierzyli w rzeczy  niemożliwe, mieli nadzieję, że Ani się uda. Przyszły mąż skonstruował nawet dla niej sprzęt do rekonwalescencji. Przez 3 lata Ania nie wychodziła w ogóle z domu. Ale później jej mąż wynosił ją wieczorami na opustoszałe ulice Warszawy, gdzie oparta o jego ramię lub o kulach uczyła się chodzić od początku.
Dla Boga nie ma rzeczy niemożliwych i przyszedł taki dzień, że po długiej przerwie w grudniu 1969 roku Anna German pojawiła się w „Tele – Echu” z Ireną Dziedzic.
 W Nowy Rok wstrząsnęła telewidzami, gdyż pojawiła się w programie „Muzyka lekka, łatwa i przyjemna”, gdzie zaśpiewała „Człowieczy los”, przejmującą piosenkę, którą skomponowała podczas choroby.
W styczniu 1970 roku po raz pierwszy po przerwie stanęła na scenie, wystąpiła w Sali Kongresowej w Warszawie. Śpiewała, a ludzie stali, klaskali i płakali.
Wydawało się, że powraca do normalnego życia rodzinno-zawodowego.
W 1975 roku została mamą. Urodziła syna Zbigniewa Ivarra. W pełni zaangażowała się w jego wychowanie. Była zdania, że dla dziecka trzeba zrezygnować z niektórych obowiązków oraz ambicji: Siedzę już dwa lata w domu, wychowuję swojego synka i nie żałuję, bo wydaje mi się, że dla dziecka konieczny jest kontakt z rodzicami, a przede wszystkim w pierwszym okresie z matką.
Wiele dobrych rad dawała młodym mamą. Zwierzała się też żartobliwie, że miała jeden problem, bo synek nie lubił jak śpiewała. Potem Anna German coraz więcej nagrywała, nagrywała płyty, traktując jednak opiekę nad dzieckiem jako swój podstawowy cel w życiu.

Niestety odzyskana radość nie trwała długo. W 1979 roku nastąpił nawrót zdiagnozowanej przed kilku laty choroby nowotworowej – raka kości.
Wiedząc o chorobie Ania pojechała na swoje ostatnie tournée do Australii.
Jej mąż o jej rodzinie mówi: Mama Ani, Irma, była zawsze zapracowana, a babcia prowadziła dom i właściwie to ona wychowywała Anię. I wychowała ją na…Anioła. Jako nastolatka Ania uczęszczała z babcią do kościoła Adwentystów Dnia Siódmego we Wrocławiu. Później jej kontakt z kościołem uległ rozluźnieniu. Ale pod koniec życia, gdy już była chora wyłączyła się ze wszystkiego i poprosiła, by jej przyniesiono niemiecką Biblię babci. Po dwóch tygodniach czytania, powiedziała, że dostała od Boga znak i chce zostać ochrzczona chrztem biblijnym przez zanurzenie.
Wówczas został również ochrzczony jej syn i zawarła małżeństwo kościelne. W czasie choroby odwiedzali ją również księża katoliccy. Do końca życia przyjaźniła się z księdzem Janem Twardowskim, poetą.
Ania skomponowała wówczas muzykę do kilku psalmów, m.in. do Hymnu o miłości z 1 Listu do Koryntian św. Pawła oraz do modlitwy „Ojcze nasz”.
W domu w gronie najbliższych i przyjaciół po raz ostatni zaśpiewała wstrząsające „Ojcze nasz” wspomina mąż. Powiedziała wtedy, że jeżeli wyzdrowieje będzie śpiewała tylko dla Boga. Zmarła 25.08.1981 roku. Spoczęła na cmentarzu ewangelicko –reformowanym przy ul. Żytniej w Warszawie. Jej matka przeżyła swoją jedyną córkę o ćwierć wieku, zmarła w 2007 roku mając 98 lat, a babcia , którą kochała nad życie zmarła w 1971 roku.

Należy na dodatek wspomnieć, że sam Sekretarz Generalny Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego Leonid Breżniew, chciał ją mieć z powrotem w ZSRR, był jej fanem. Zaprosił ją na Kreml, chciał dać mieszkanie, samochód, daczę pod Moskwą oraz obywatelstwo. Nie przyjęła propozycji, gdyż pozostała do końca Polką. Twierdziła, że to Polska uratowała jej życie, jej mamy i babci. Polska ją przygarnęła i Polką pozostanie.
Miała tylko jedno życzenie: zobaczyć grób ojca. Nie było to jednak możliwe, ponieważ grób Eugeniusza German nie istnieje. Jednak na ostatnim etapie swojego życia Anna German dotarła do podziurawionej od kul ściany budynku NKWD w Taszkiencie, gdzie jej ojciec został rozstrzelany w 1938 roku.
Warto też mieć świadomość, że przed hotelem Rossija w Moskwie jest aleja w murowanymi w chodnik 70 gwiazdami z nazwiskami artystów zasłużonych dla kultury rosyjskiej. Jedna z nich to gwiazda Anny German, przyznana jako jedyna nie-Rosjance.


Źródło: „Niedziela” Nr 17 rok 2013.






wtorek, 21 maja 2013

Kardynał Stefan Wyszyński

Musimy dzisiaj - w czasach niesłychanego zamętu i pomieszania pojęć - wrócić do Chrystusowego stylu: "tak, tak - nie, nie". Niech taka będzie nasza mowa w życiu osobistym, rodzinnym, zawodowym i społecznym.


Człowiek wyzwala się i rozwija wewnętrznie przez wrażliwość na otoczenie, przez przemyśliwanie nie tego, co się jemu należy od innych, ale tego, co innym należy się od niego.


Życzliwe spojrzenie i uśmiech więcej nieraz znaczą niż udany dialog.


Maryja to Matka, Królowa i Służebnica. I każda kobieta, jeśli wypełnia swoje powołanie zgodnie z planem Bożym, jest przez całe swoje życie - matką, królową i służebnicą.


niedziela, 5 maja 2013

Niepokonani...

Wspaniały film na temat ucieczki więźniów z Gułagu na Syberii. Ucieczkę prowadził polski więzień, który dzięki swojej charyzmie, woli przetrwania, umiejętności radzenia sobie w trudnych sytuacjach oraz nowym przyjaciołom był w stanie przejść z nimi 6 tysięcy kilometry przez Himalaje aż do Indii.

 Film ukazuje co to znaczy głód, walka o życie, smak wolności, wola przetrwania, wsparcie, chęć mimo braku chęci, cel przed oczyma, motywacja oraz nadzieja. Nadzieja, która jest nieśmiertelna....
Dlatego warto go obejrzeć....

sobota, 4 maja 2013

Uniwersytet Ave Maria...

Niedaleko Naples na Florydzie działa Uniwersytet Ave Maria, którego założycielem jest bogatszy człowiek USA Tom Monaghan.
Nowoczesne boiska sąsiadują z kaplicami. Studenci zachęcani są do udziału w Eucharystii, pośród zajęć znajduje się krąg biblijny. W ciągu dnia w miasteczku sprawuje się około 20 Mszy św., w kampusie jest stale czynny konfesjonał.
Studenci zachwycają się tym, że mogą spędzić czas codziennie na osobistej adoracji Najświętszego Sakramentu.


Monaghan w 1960 roku otworzył niewielką restaurację. W roku 2000 był już obecny w 66 krajach.
W swoim życiu kieruje się pięcioma priorytetami:duchowym, społecznym, umysłowym, fizycznym i finansowym.
Duchowym - codziennie uczestniczy w Mszy św., odmawia Różaniec i czyta Biblię;
Społecznym -bo pielęgnuje swoje relacje z innymi, w którym na pierwszym miejscu jest żona i dzieci;
Umysłowym - bo dba o rozwój wiedzy i stara się racjonalnie badać sumienie;
Fizycznym - bo uważa ciało za świątynię Ducha św.;
Finansowym - gdyż uczciwie zarabia.
Ostatni priorytet jest możliwy do spełnienia tylko wówczas, gdy spełni się pierwsze cztery.
Te priorytety są również dewizami Uniwersytetu.

Sam Monaghan mówi, że ma nadzieję, iż w życiu absolwentów spełnią się słowa Chrystusa:
MOJE OWCE SŁUCHAJĄ MEGO GŁOSU...
NIE ZGINĄ ONE NA WIEKI I NIKT NIE WYRWIE ICH Z MOJEJ RĘKI.
Źródło: Niedziela

Prymas Tysiąclecia

Gdy myślę o moim rozumie, woli i sercu, każdej żyłce niosącej krew, to wiem, że człowiek jest prawdziwie Bożym arcydziełem, w którym miłość i mądrość Boga wypowiedziała się najpełniej.

Czy mamy świadomość tego, jak wielką wartością jest człowiek, skoro Bóg Syna swego nie oszczędził, a nam przebaczył?

Patrząc w siebie wnikliwie, człowiek nie rozeznaje siebie. Dopiero gdy odwróci swoje myśli i serce od  siebie ku innym, w swoim ustosunkowaniu się do nich, poznaje, kim jest.

Pierwsza po Bogu miłość należy się Ojczyźnie i pierwsza po Bogu służba należy się dzieciom własnego Narodu.

Fundament wiary

Nasza wiara opiera się na śmierci i zmartwychwstaniu Chrystusa, tak właśnie jak dom opiera się na fundamentach: jeśli się one osunął, wali się cały dom.

Profesorowie miłości...

Niepełnosprawni są żywymi ikonami ukrzyżowanego Syna. Odkrywają oni tajemnicze piękno Tego, który otworzył się dla nas i był posłuszny aż do śmierci.
Słusznie się mówi, że niepełnosprawni są uprzywilejowanymi dowodami człowieczeństwa.
Mogą nas wszystkich uczyć miłości, która nas wybawia, mogą być zwiastunami nowego świata, niezdominowanego przez siłę, przemoc i agresję, ale przez miłość, solidarność i akceptację.
JPII

 Podczas niedzielnej Mszy w mojej krakowskiej parafii niejednokrotnie moją uwagę przykuwał kilkunastoletni chłopiec z zespołem Downa, który po zakończonej liturgii lubił podchodzić do wielkiego krucyfiksu stojącego obok ołtarza i całować stopy zawieszonej na nim rzeźby Jezusa.
Niewątpliwie jego zachowanie odbiegało od społecznej normy, bo nikomu innemu z pełnosprawnych intelektualnie wiernych, taki gest nie przyszedł do głowy.
Ów chłopiec od jakiegoś czasu jest ministrantem i służy do Mszy św.
Cezary Sękalski
  Kiedy w stanie wojennym funkcjonariusze SB zrobili nalot na mieszkanie, w którym odbywało się spotkanie Wiary i Światła, chłopiec z zespołem Downa wyszedł ku nim, wyciągnął dłoń i powiedział:Dobrze,że jesteście. Zdumienie esbeków było najlepszym komentarzem do całej tej absurdalnej sytuacji.
C.Sękalski

  dr Wanda Półtawska powiedziała krótko: On będzie was uczył miłości.
Ostateczne zdanie nie należy do genetyki,lecz do miłości.
zio ma niezwykłą umiejętność rozpalania miłości i radości, tam, gdzie jest ona wątła.
Jest jak promyk słońca
Aleksandra Scelinow, matka chłopczyka z ZD.
     

Bł. Maria Teresa Ledóchowska


Jej Ojcem był hrabia Antoni August Ledóchowski, a matką Józefina z domu Salis-Zizers.
Maria Teresa urodziła się 29.04.1863 roku w austriackim Loosdorf, dokąd jej rodzina wyemigrowała po Powstaniu Listopadowym.Była pierwszym z dziewięciorga dzieci rodziny Ledóchowskich. W domu pielęgnowano tradycje, patriotyzm i oczywiście głęboką wiarę, jak również wrażliwość na bliźniego.

Mając zaledwie 5 lat Maria Teresa napisała utwór sceniczny dla domowników, a w wieku 9 lat pisała wiersze i czytała literaturę naukową. Gdy jako nastolatka po raz pierwszy odwiedziła Polskę, oczarowana swoją Ojczyzną, napisała o niej książkę. Poza tym miała talent muzyczny i aktorski.

W wieku 10 lat rodzina Ledóchowskich zbankrutowała i przeprowadziła się do St. Pölten, gdzie w szkole Pań Angielskich Maria wraz z rodzeństwem zdobywała dalszą wiedzę. Przeżyciem dla niej było również uwięzienie stryja - arcybiskupa Mieczysława Ledóchowskiego, dla którego napisała wiersz do więzienia, a dwa lata później powitał go w Wiedniu już jako kardynała zmierzającego do Rzymu na Kongregację Rozkrzewiania Wiary o problematyce misyjnej. W 1883 roku zamieszkała wraz z rodziną w Lipnicy Murowanej w Polsce w niewielkim majątku ziemskim, miała wówczas 20 lat, do niej należała więc pomoc w gospodarstwie.

Zimą 1885 roku zachorowała na ospę, tak jak jej ojciec, który na nią zmarł. Walcząc o życie, pokonała chorobę, która pozostawiła ślady na jej twarzy. Wyniszczona ospą i wcześniejszym tyfusem już nigdy nie wróciła do pełni sił. Cierpienia uczyniły ją jednak dojrzałą duchowo. Powoli rodziło się jej powołanie. Z powodu braku sił do prowadzenia gospodarstwa, dzięki staraniom rodziny i nominacji cesarza Franciszka Józefa I, została damą dworu wielkich książąt toskańskich, którzy przebywali w Salzburgu.

W 1886 roku na dwór przybyły zakonnice, zbierające datki na misje. Tam spotkała się po raz pierwszy z akcją pomocy Afryce przez Kościół. Kiedy zobaczyła broszurkę z apelem biskupa Algieru: Komu Bóg dał talent pisarski, niech go użyje na korzyść tej sprawy, ponad którą nie ma świętszej, wiedziała co powinna uczynić.
Na początku napisała dramat sceniczny "Zaida Murzynka", który został wystawiony w teatrze salzburskim i innych miastach. W 1887 roku spotkała kard. z Algieru Lavigerie, który upoważnił ją do zakładania komitetów antyniewolniczych.

W 1890 roku zamieszkała w pokoiku przy domu starców u sióstr szarytek, zerwała kontakty towarzyskie, a cały swój czas poświęciła sprawom Afryki. Wydawała pismo misyjne "Echo z Afryki" w różnych językach, pismo misyjne dla dzieci "Murzynek". W roku 1893 założyła Sodalicję Św. Piotra Klawera w Salzburgu, której celem było niesienie pomocy misjonarzom w Afryce.W 1894 roku miała już swoją drukarnię.

9.09.1896 roku złożyła śluby zakonne  na ręce biskupa Salzburga Hellera, który zatwierdził konstytucję zgromadzenia zakonnego Sióstr Misjonarek Św. Piotra Klawera dla Misji Afrykańskich.
Maria Teresa wraz z siostrami zakonnymi redagowała czasopisma i kalendarze misyjne, prowadziła ogromną korespondencję, wygłaszała odczyty o tematyce misyjnej w różnych krajach, zaopatrywała misjonarzy w literaturę religijną, katechizmy, coraz częściej drukowane w narzeczach ludności afrykańskiej. Dzięki Jej zabiegom każdego roku wysyłano do Afryki paczki z pomocą, powstawały nowe dzieła, jak Związek Mszalny, Chleb Św. Antoniego dla Afryki itp.
W 1904 roku przeniesiona Sodalicję do Rzymu, a jej biura rozsiano po całej Europie. 4 lata później Maria udała się osobiście do Polski, aby również u nas szerzyć ideę misyjną.

Maria Teresa odeszła do Pana 6.07.1922 roku w Rzymie, a beatyfikował ją Paweł VI 19.10. 1975 roku. Jej wspomnienie przypada na 6 lipca, w Polsce jest patronką dzieł misyjnych. O jej świętości świadczy nie tylko jej życie, ale również rodzina, w której się wychowała, błogosławioną jest również jej siostra Urszula, zaś brat Włodzimierz kandydatem na ołtarze.
Jest prawdziwą Matką Afryki, choć w Afryce nigdy nie była.
Źródło: Apostolstwo Chorych Nr 4 2013.



Św. Jan Bosko...

Żyjcie w największej radości, bylebyście tylko nie grzeszyli.
U nas świętość polega na byciu radosnym.
Mam tylko jedno pragnienie, aby widzieć was szczęśliwymi teraz i w wieczności.


Pierwszym i podstawowym oszustwem, poprzez które diabeł chce oddalić od drogi cnoty jest wbijanie do głowy, że służenie Bogu polega na życiu pełnym melancholii, dalekim od jakiejkolwiek zabawy i przyjemności.

piątek, 3 maja 2013

Tekst Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego...

 (Tekst został napisany przez kard. Stefana Wyszyńskiego, a śluby zostały złożone na Jasnej Górze przez naród polski 26 sierpnia 1956.) 

 

Wielka Boga-Człowieka Matko, Bogarodzico Dziewico, Bogiem sławiona Maryjo Królowo świata i Polski Królowo

Gdy upływa trzy wieki od radosnego dnia, w którym zostałaś Królową Polski, oto my, dzieci Narodu Polskiego i Twoje dzieci, krew z krwi przodków naszych, stajemy znów przed Tobą, pełni tych samych uczuć miłości, wierności i nadziei, jakie ożywiały ongiś Ojców naszych.
My, Biskupi Polscy i Królewskie Kapłaństwo, lud nabyty Zbawczą Krwią Syna Twego, przychodzimy Maryjo znów do Tronu Twego, Pośredniczko Łask Wszelkich, Matko Miłosierdzia i wszelkiego pocieszenia.
Przynosimy do stóp Twoich całe wieki naszej wierności Bogu, Kościołowi Chrystusowemu - wieki wierności szczytnemu posłannictwu Narodu, omytego w wodach Chrztu św.
Składamy u stóp Twoich siebie samych i wszystko, co mamy: rodziny nasze, świątynie i domostwa, zagony polne i warsztaty pracy, pługi, młoty i pióra, wszystkie wysiłki myśli naszej, drgnienia serc i porywy woli.
Stajemy przed Tobą pełni wdzięczności, żeś była nam Dziewicą Wspomożycielką wśród chwały i wśród straszliwych klęsk tylu potopów. Stajemy przed Tobą pełni skruchy, w poczuciu winy, że dotąd nie wypełniliśmy ślubów i przyrzeczeń ojców naszych.
Spojrzyj na nas, Pani Łaskawa, okiem Miłosierdzia Twego i wysłuchaj potężnych głosów, które zgodnym chórem rwą się ku Tobie z głębi serc wielomilionowych zastępów oddanego Ci Ludu Bożego.
KRÓLOWO POLSKI, ODNAWIAMY DZIŚ ŚLUBY PRZODKÓW NASZYCH I CIEBIE ZA PATRONKĘ NASZĄ I ZA KRÓLOWĘ NARODU POLSKIEGO UZNAJEMY.
Zarówno siebie samych, jak wszystkie ziemie polskie i wszystek Lud p o l e c a m y Twojej szczególnej opiece i obronie.
Wzywamy pokornie Twej pomocy i miłosierdzia w walce o dochowanie wierności Bogu, Krzyżowi i Ewangelii, Kościołowi świętemu i jego Pasterzom. Ojczyźnie naszej świętej, Chrześcijańskiej Przedniej Straży, poświęconej Twojemu Sercu Niepokalanemu i Sercu Syna Twego. Pomnij Matko, Dziewico, przed Obliczem Boga, na oddany Tobie Naród, który pragnie nadal pozostać Królestwem Twoim pod opieką Najlepszego Ojca wszystkich narodów ziemi.
  • Przyrzekamy uczynić wszystko, co leży w naszej mocy, aby Polska była rzeczywistym królestwem Twoim i Twojego Syna, poddanym całkowicie pod Twoje panowanie, w życiu naszym osobistym, rodzinnym, narodowym i społecznym.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
  • Matko Łaski Bożej, przyrzekamy Ci strzec w każdej duszy polskiej daru łaski, jako źródło Bożego życia. Pragniemy, aby każdy z nas żył w łasce uświęcającej i był świątynią Boga, aby cały Naród żył bez grzechu ciężkiego, aby stał się Domem Bożym i Bramą Niebios dla pokoleń wędrujących przez polską ziemię - pod przewodnictwem Kościoła katolickiego - do wiecznej Ojczyzny.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
  • Święta Boża Rodzicielko i Matko Dobrej Rady. Przyrzekamy Ci z oczyma utkwionymi w żłóbek Betlejemski, że odtąd wszyscy staniemy na straży budzącego się życia. Walczyć będziemy w obronie każdego dziecięcia i każdej kołyski równie mężnie, jak ojcowie nasi walczyli o byt i wolność Narodu, płacąc obficie krwią własną. Gotowi jesteśmy raczej śmierć ponieść, aniżeli śmierć zadać bezbronnym.
    Dar życia uważać będziemy za największą łaskę Ojca Wszelkiego Życia i za najcenniejszy skarb Narodu.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
  • Matko Chrystusowa i Domie Boży. Przyrzekamy Ci stać na straży nierozerwalności małżeństwa, bronić godności kobiety, czuwać na progu ogniska domowego, aby przy nim życie Polaków było bezpieczne. Przyrzekamy Ci umacniać w rodzinach królowanie Syna Twego Jezusa Chrystusa, bronić czci Imienia Bożego, wszczepiać w umysły i serca dzieci ducha Ewangelii i miłości ku Tobie, strzec Prawa Bożego, obyczajów chrześcijańskich i ojczystych. Przyrzekamy Ci wychować młode pokolenie w wierności Chrystusowi, bronić go przed bezbożnictwem i zepsuciem i otoczyć czujną opieką rodzicielską.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
  • Zwierciadło Sprawiedliwości. Wsłuchując się w odwieczne tęsknoty Narodu, przyrzekamy Ci kroczyć za Słońcem Sprawiedliwości Chrystusem Bogiem naszym. Przyrzekamy usilnie pracować nad tym, aby w Ojczyźnie naszej wszystkie Dzieci Narodu żyły w miłości i sprawiedliwości, w zgodzie i pokoju, aby wśród nas nie było nienawiści, przemocy i wyzysku.
    Przyrzekamy dzielić się między sobą ochotnie plonami ziemi i owocami pracy, aby pod wspólnym dachem Domostwa naszego nie było głodnych, bezdomnych i płaczących.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
  • Zwycięska Pani Jasnogórska. Przyrzekamy stoczyć pod Twoim sztandarem najświętszy i najcięższy bój z naszymi wadami narodowymi.
    Przyrzekamy wypowiedzieć walkę lenistwu i lekkomyślności, marnotrawstwu, pijaństwu i rozwiązłości.
    Przyrzekamy zdobywać cnoty wierności i sumienności, pracowitości i oszczędności, wyrzeczenia się siebie i wzajemnego poszanowania, miłości i sprawiedliwości społecznej.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
  • Królowo Polski, ponawiamy śluby Ojców naszych i przyrzekamy, że z wszelką usilnością umacniać i szerzyć będziemy w sercach naszych i w polskiej ziemi cześć Twoją i nabożeństwo do Ciebie.
    Bogurodzico Dziewico, wsławiona w tylu świątyniach naszych a szczególnie w Twej Jasnogórskiej Stolicy.
    Oddajemy Tobie szczególnym aktem miłości każdy polski dom i każde polskie serce, aby chwała Twoja nie ustawała w ustach naszych dnia każdego, a zwłaszcza w dni Twoich świąt.
    Przyrzekamy Ci iść w ślady Twoich cnót, Matko-Dziewico i Panno Wierna, i z Twoją pomocą wprowadzać w życie nasze przyrzeczenia.
    Lud mówi: Królowo Polski - przyrzekamy!
W wykonaniu tych przyrzeczeń widzimy ŻYWE WOTUM NARODU, milsze Ci od granitów i brązów. Niech nas zobowiązują do godnego przygotowania serc naszych na Tysiąclecie Chrześcijaństwa Polski.
W przededniu Tysiąclecia Chrztu Narodu naszego chcemy pamiętać o tym, że Ty pierwsza wyśpiewałaś narodom hymn wyzwolenia z grzechu, że Ty pierwsza stanęłaś w obronie maluczkich i łaknących i okazałaś światu Słońce Sprawiedliwości, Chrystusa Boga naszego.
Chcemy pamiętać o tym, że Ty jesteś Matką naszej Drogi, Prawdy i Życia, że w Twoim Obliczu Macierzyńskim najpewniej rozpoznamy Syna Twego, ku któremu nas wiedziesz niezawodną dłonią.
Przyjm nasze przyrzeczenia, umocnij je w sercach naszych i złóż przed Obliczem Boga w Trójcy Świętej Jedynego. W Twoje dłonie składamy naszą przeszłość i przyszłość, całe nasze życie narodowe i społeczne, Kościół Syna Twego i wszystko, co miłujemy w Bogu.
Prowadź nas poprzez poddaną Ci Ziemię Polską do bram Ojczyzny Niebieskiej. A na progu nowego życia sama o k a ż nam Jezusa, błogosławiony Owoc żywota Twego. Amen.

środa, 1 maja 2013

Bóg to większy Elvis... świetny film

Film ten jest krótkometrażowym 37 minutowym filmem dokumentalnym o życiu i wyborze życiowej miłości Dolores Hart - jednej z popularniejszych aktorek Hollywood, film nominowany był do Oscara.


Dolores Hart ( z domu Hicks, Hart to pseudonim aktorski) rozpoczęła swoją karierę aktorską jako uczennica college'u. Podczas lekcji sekretarka zawiadomiła jej wychowawczynię o telefonie do Dolores, jednak nie wyraziła ona zgody, by dziewczyna podeszła do telefonu.
Jednak mimo wszystko udało się jej dotrzeć do telefonu, poprzez który usłyszała, iż w ciągu godziny ma pojawić się w gabinecie legendarnego producenta filmowego Hale'a B. Wallis'a.
Wówczas to młoda 18-latka nie posiadającego żadnego wykształcenia aktorskiego otrzymała rolę w filmie "Loving you", w którym główną rolę miał zagrać po raz pierwszy Elvis Presley.
Gdy Dolores podpisywała kontrakt z producentem, nie wiedziała nawet kim jest Elvis, mimo jego popularności w owych czasach, mimo iż miała w  filmie zagrać jego dziewczynę.
Po zagraniu owej roli była nazwana "tą dziewczyną, która jako pierwsza całowała się z Presleyem na ekranie".


Kariera nowej Grace Kelly rozwijała się wspaniale, mimo iż nadal nie ukończyła ona żadnej szkoły aktorskiej. W 1956 roku muza Hitchcocka Grace Kelly porzuciła kino, po czym dostrzegł on w Hart jej następczynię.Mimo iż zagrała u niego tylko raz, w Hollywood okrzyknięto ją drugą Grace Kelly i tak już zostało. O rozwoju swoje kariery sama Hart w ostatnich latach mówiła: Wiedziałam,że to jest moja droga, ale Pan otwierał przede mną inny świat.
Dolores coraz częściej czuła się zmęczona, postanowiła więc skorzystać z sugestii przyjaciółki i udać się wraz z nią na wypoczynek do klasztory w Connecticut. Wspominając to sama mówi: Gdy pierwszy raz przekroczyłam próg klasztoru, poczułam coś niesamowitego.Wracałam tam co jakiś czas, by odpocząć, nabrać sił, zregenerować się. Pewnego razu powiedziałam przełożonej, że wydaje mi się, że mam powołanie. Ona popatrzyła i powiedziała:jesteś jeszcze bardzo młoda, wracaj do swojego świata i rób swoje! Rola Klary w filmie o św. Franciszku z Asyżu obudziła w Dolores ukryte w jej sercu powołanie.


Hart i Don Robinson nieustannie pojawiali się na łamach ilustrowanej prasy. Do dziś zachowały się zdjęcia, na których narzeczeni urządzają swój przyszły dom. Ich huczne, prawdziwie filmowe wesele miało się odbyć w 1963 roku. Biała suknia od znanego projektanta czekała już w szafie, a zaproszenia na ślub i przyjęcie zostały już wydrukowane. Dolores jednak nie była w stanie stanąć z Donem przed ołtarzem. Sama mówi: Byłam szaleńczo zakochana w pracy, która dawała mi wiele radości. Miałam wszystko, o czym młoda kobieta może zamarzyć. Jakby tego było mało, wszystko to udało mi się osiągnąć bardzo szybko. W ciągu tych siedmiu lat wystąpiłam w jedenastu filmach. Powołanie do życia zakonnego to głos samego Boga. Wraz z rozwojem kariery stawał się on coraz bardziej donośny. To zresztą mój narzeczony Don Robinson, gdy wracaliśmy z jakiegoś przyjęcia, zatrzymał auto i powiedział: W ogóle się dziś nie bawiłaś.Dolores, powinnaś chyba pojechać do klasztoru i wyjaśnić sobie pewną kwestię... 
Zaprotestowałam, ale następnego dnia kupiłam jednak bilet lotniczy do Connnecticut. Uświadomiłam sobie, że muszę odpowiedzieć na powołanie.



 Hale B. Wallis, producent filmowy, odkrywca talentu panny Hart, był wściekły, dowiedziawszy się, iż jego protegowana porzuca Fabrykę Snów dla zakonnych murów. Mimo to jednak pod klasztor benedyktynek Dolores podjechała limuzyną zamówioną wcześniej przez niego, specjalnie na tą okoliczność. Sama wspomina: Pan Bóg ma poczucie humoru, prawda? Jak widać, jest prawdziwym dżentelmenem!


Dolores zwróciła Donowi pierścionek zaręczynowy, mówiąc, że wciąż go kocha, lecz nie jest w stanie opierać się głosowi, który ją woła. Don, dla którego ów dzień był katastrofą, obiecał:Będę przy tobie do końca życia.Był on przystojnym, zamożnym, wziętym i czarującym architektem z Los Angeles, który znalazłby w swym Mieście Aniołów innego anioła, ale postanowił owej tajemnicy dotrzymać, nigdy się nie ożenił, a narzeczona nigdy nie przestała go kochać. Odwiedzał ją co roku, aż do swojej śmierci w 2011 roku, w święta Wielkanocne, Bożego Narodzenia, poza tym hojnie wspierał jej klasztor finansowo. Do samego końca był oddanym i kochającym przyjacielem.


Dolores opowiada: W listopadzie 2011 roku upadłam i uderzyłam się w głowę. Nie chciałam dzwonić do niego, by go nie martwić. Dwa tygodnie później dowiedziałam się, że Don również się przewrócił i uderzył się potylicę, lecz on nie przeżył. Potem lekarz powiedział mi, że gdybym uderzyła się cal wyżej, umarłabym na miejscu. Don uderzył się właśnie cal wyżej.
Źródło: Opiekun Nr 8, Nr 9 2013 r.