Leonardo Mondadori urodził się w Mediolanie w 1946 r. Jego matka, Laura, była córką słynnego Arnolda Mondadoriego, założyciela i właściciela jednego z największych w świecie koncernów medialnych – „Arnoldo Mondadori S.p.A.”. Ojciec Leonarda, Giorgio Forneron nie był katolikiem, należał do protestanckiego kościoła waldensów. Leonardo miał dwa lata, kiedy jego rodzice rozwiedli się. Od tej pory ojciec nie utrzymywał z nim żadnego kontaktu. Wychowywała go matka i dziadek. W 1951 r., dekretem prezydenta Włoch, pięcioletni Leonardo przyjął nazwisko swojego dziadka, który pragnął, aby wnuczek został spadkobiercą całego jego majątku. Mieszkali w luksusowym domu, o powierzchni 650 m2, w ekskluzywnej dzielnicy Mediolanu, przy Piazza Duse. Częstymi gośćmi w ich domu były sławy świata kultury: Tomasz Mann, Walt Disney, Ungaretti, Buzzati, Montale. Leonardo wychowywany był w atmosferze całkowitej obojętności na sprawy wiary, a tematy religijne nigdy nie pojawiały się w rozmowach. Pamięta tylko westchnienia dziadka: „Mam nadzieję, że Bóg da mi jeszcze trochę czasu, mam tyle rzeczy do zrobienia...”.
Babcia Leonarda przystąpiła do I Komunii św. dopiero w wieku 70 lat, w dniu 50. rocznicy ślubu. Przy tej okazji ochrzczono również pięcioletniego Leonarda.
Chłopiec
uczęszczał do szkół, w których panował klimat niechętny chrześcijaństwu, a jego
samego problematyka religijna w ogóle nie interesowała. W czasach młodości
Leonardo był aktywnym członkiem antyklerykalnych, socjalistycznych organizacji.
Jako kierunek swoich studiów wybrał filozofię, by mieć wszechstronne
przygotowanie do przyszłej pracy edytorskiej.
Mając
18 lat, na wakacjach w Cortinie, zakochał się w Pauli – córce znanego
przemysłowca i milionera, Zanussiego, producenta artykułów gospodarstwa
domowego. Po czterech latach znajomości, w 1968 r. narzeczeni wzięli ślub
kościelny. Niestety, ich małżeństwo przetrwało tylko 7 lat. Kiedy rozchodzili
się, Paula była w ciąży z ich pierwszym dzieckiem, córką Martiną.
Leonardo
wspomina po latach: Napięcie
między nami osiągnęło taki stan, że dla nas obojga najlepszym rozwiązaniem było
rozejście się. I tak rozstaliśmy się na zawsze. Dopiero przed kilkoma laty,
dzięki światłu wiary, zrozumiałem, czym jest naprawdę sakrament małżeństwa i co
rzeczywiście oznacza jego przyjęcie w kościele. My wówczas – chociaż oficjalnie
byliśmy katolikami – nie mieliśmy najmniejszego pojęcia, co ten sakrament
oznacza. Dzisiaj jest jeszcze większe niezrozumienie nierozerwalności
sakramentu małżeństwa. Sądzi się, że miłość małżonków to nic innego, jak
tylko uczucie, kochać to znaczy „coś czuć”. Gdy uczucie wygaśnie i małżonkowie
przestaną odczuwać wzajemną atrakcyjność, wtedy każdy ma prawo pójść swoją
drogą w poszukiwaniu nowego związku i uczucia. Dar z siebie, ofiara,
przebaczenie, zrozumienie, cierpliwość, nieustanna wierność, a więc to
wszystko, co umożliwia trwałą jedność kobiety i mężczyzny pomimo upływu czasu i
życiowych burz, zostało zagubione, często nie ze złej woli, lecz na skutek
utraty chrześcijańskiej wiary.
W 1975 r. Leonardo jeszcze tego nie rozumiał.
Rozwód z Paolą odbił się szerokim echem we włoskich mediach. W krótkim czasie
związał się z drugą kobietą. Urodziła się im dwójka dzieci. Również i w tym
przypadku szczęście związku nie trwało długo, wszystko zakończyło się kłótnią i
ponownie – głośnym rozwodem.
W tym samym czasie zmarła matka Leonarda. Był to dla niego bardzo trudny okres: W Boże Narodzenie tamtego roku zostałem zupełnie sam, z dwoma nieudanymi małżeństwami za sobą, z trójką dzieci podzielonych między dwie matki, ze śmiercią mojej mamy i z poważnymi problemami w wydawnictwie...
W tym samym czasie zmarła matka Leonarda. Był to dla niego bardzo trudny okres: W Boże Narodzenie tamtego roku zostałem zupełnie sam, z dwoma nieudanymi małżeństwami za sobą, z trójką dzieci podzielonych między dwie matki, ze śmiercią mojej mamy i z poważnymi problemami w wydawnictwie...
Spoglądając na moje życie, widziałem jeden wielki bałagan, wprawdzie miałem za sobą pewne sukcesy na płaszczyźnie zawodowej, ale całkowicie przegrywałem w życiu osobistym. Wiedziałem, że w moim środowisku przyjaźń jest często formalna i prowizoryczna. Kiedy mija czas sukcesu, opuszczają cię nawet ci, którzy wydawali się być najbliżsi. Zacząłem wtedy pytać sam siebie: jaki sens ma to wszystko?
Te smutne doświadczenia nie wystarczyły jednak, aby Leonardo się opamiętał i zaczął szukać sensu życia. Jego życiowymi przewodnikami były niestety tylko uczucia i zmysły, dlatego pojawiały się kolejne miłosne związki z różnymi kobietami, rozrzutność, dążenie do życia w luksusie. Leonardo kupił nawet samolot do własnej dyspozycji.
Dopiero w 1992 r. Leonardo odnalazł największy
skarb i radość swojego życia. To niesamowite odkrycie zapoczątkowała
przypadkowa lektura niewielkiej książki pt. Cammino (Droga),
opublikowanej po raz pierwszy w 1939 r. – książki, która stała się światowym
bestsellerem. Napisał ją Josemaria Escrivá de Balaguer, założyciel Opus Dei
(którego Kościół w roku 2002 ogłosił świętym). Przedstawiciele Opus Dei
pragnęli wydać tę książeczkę w wydawnictwie Mondadori, by mogła dotrzeć do
szerszego kręgu czytelników. Leonardo miał więc okazję przeczytać ową
publikację i spotkać się z członkami Opus Dei. Jeden z nich zapoznał go
wówczas z pewnym księdzem. Po kilku miesiącach znajomości, rozmów i
wewnętrznych zmagań Leonardo zdecydował się na pierwszą spowiedź od czasu swego
dzieciństwa. Spotkanie z Chrystusem w sakramencie pokuty całkowicie go duchowo
przemieniło i odrodziło – stał się człowiekiem tryskającym radością
życia.
Tak pisał na temat spowiedzi: Dobrze odbyta, szczera spowiedź jest
jednym z największych źródeł radości. Otrzymujesz wtedy pewność ponownego
przyjęcia w domu Ojca: zostajesz pojednany z Bogiem, z sobą samym i z innymi.
Również, a może przede wszystkim, przez ten sakrament czuję się głęboko
katolikiem: nie wystarcza mi rozliczanie się sam na sam z Bogiem, jak to
zalecają protestanci. Mam potrzebę obecności księdza, który mocą Chrystusowego
kapłaństwa przebacza grzechy i świadczy o nieskończonym miłosierdziu Boga. Czy
to nie sam Jezus powierzył apostołom i ich następcom władzę odpuszczenia
grzechów? Wielka radość po dobrze odbytej spowiedzi rodzi się zawsze z
cierpienia spowodowanego stanięciem w nagiej prawdzie o sobie, o swojej
duchowej nędzy. Ta pierwsza moja spowiedź od czasów dzieciństwa kosztowała
mnie bardzo wiele. Uświadomiłem sobie wtedy ogrom grzechów, z których istnienia
wcześniej w ogóle nie zdawałem sobie sprawy.
Po pierwszej spowiedzi była również I Komunia św.,
w wigilię Bożego Narodzenia, w katedrze św. Patryka w Nowym Jorku. Leonardo
wspomina: Na myśl o przyjęciu
tego niesamowitego Daru, jakim jest sam Chrystus w Komunii św., drżałem ze
wzruszenia na całym ciele i płakałem z radości.
Kiedy po nawróceniu spotkał się z pierwszą żoną,
ta, widząc jego uśmiechniętą twarz, zapytała: „Co ci się stało? Czy przypadkiem
nie jesteś po operacji plastycznej?”. Sądziła, że tylko chirurgia plastyczna
mogła nadać jego twarzy wyraz szczerego i trwałego uśmiechu. Leonardo
odpowiedział: „Masz rację, dokonałem
operacji plastycznej, ale nie twarzy, tylko mojej duszy”. Całkowita
zmiana usposobienia po nawróceniu spowodowała nawet pojawienie się plotek
mówiących, że zaczął brać narkotyki lub pić alkohol, bo przecież inaczej nie
mógłby być tak radosny, serdeczny i uśmiechnięty.
Leonardo pisał: Pójście śladami Chrystusa niesie ze sobą odkrycie pewnego wymiaru radości i optymizmu, który nie istnieje w środowiskach ludzi, w których najczęściej przebywam, związanych z ekonomią, kulturą i sztuką. Jest to wymiar cudowny i jedyny – radość. Czy nie jest zastanawiające, że ta właśnie radość, pomimo różnorakich cierpień, staje się udziałem wszystkich, którzy znaleźli „ukryty skarb” wiary i idą z Chrystusem przez życie? Leonardo bardzo mocno podkreślał, że jedynym źródłem każdej prawdziwej radości jest dobrze odbyta spowiedź. Kiedy odchodzę od konfesjonału, mam ochotę gwizdać z radości.
Leonardo pisał: Pójście śladami Chrystusa niesie ze sobą odkrycie pewnego wymiaru radości i optymizmu, który nie istnieje w środowiskach ludzi, w których najczęściej przebywam, związanych z ekonomią, kulturą i sztuką. Jest to wymiar cudowny i jedyny – radość. Czy nie jest zastanawiające, że ta właśnie radość, pomimo różnorakich cierpień, staje się udziałem wszystkich, którzy znaleźli „ukryty skarb” wiary i idą z Chrystusem przez życie? Leonardo bardzo mocno podkreślał, że jedynym źródłem każdej prawdziwej radości jest dobrze odbyta spowiedź. Kiedy odchodzę od konfesjonału, mam ochotę gwizdać z radości.
Obowiązek
uczestniczenia we Mszy św. – pisze Leonardo – nie jest dla mnie żadnym
ciężarem, ale niesamowitym darem. Bardzo się cieszę, że w ten sposób mogę,
zgodnie z przykazaniem, „dzień święty święcić”. Msza św. daje mi duchową moc,
jest samym sercem mojego życia religijnego; przypomina mi, że śmierć już
została zwyciężona, że Jezus rzeczywiście zmartwychwstał, że ciemności zła nie
będą miały ostatecznego głosu, że istnieje wspaniała, niedoświadczalna zmysłami
Rzeczywistość, w której będziemy uczestniczyć przez całą wieczność.
Pomimo dwóch
rozwodów oraz innych okresowych związków z kobietami, w dalszym ciągu
odczuwałem w sobie siłę atrakcyjności kobiet. Dawni moraliści określają ten
stan grzechem rozwiązłości. Ale w tej mojej postawie w stosunku do kobiet było
również coś głębokiego i szlachetnego: bez kobiety, bez jej obecności i
uczuciowego wsparcia życie wydawało mi się niemożliwe. Ponieważ byłem
rozwiedziony, nie mogłem sobie pozwolić na wspólne zamieszkiwanie z kobietą.
Używając określenia św. Pawła, był to dla mnie szczególnie bolesny „oścień dla
ciała”, od którego po ludzku próbowałem się wyzwolić.
Dzięki sugestii, której udzielił mi mój spowiednik, pewnego dnia zwróciłem się do Matki Bożej modlitwą św. Bernarda: „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi...” Było to dla mnie niesamowite doświadczenie, łaska czystości serca, o którą prosiłem, została mi natychmiast udzielona. Wiem, że kroczę jakby po ostrzu brzytwy pokus, że mogę jeszcze upaść, lecz wiem także, że gdyby tak się stało, byłoby to spowodowane wyłącznie moją winą, a nie brakiem pomocy ze strony Maryi.
Dzięki sugestii, której udzielił mi mój spowiednik, pewnego dnia zwróciłem się do Matki Bożej modlitwą św. Bernarda: „Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo, że nigdy nie słyszano, abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka, Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi...” Było to dla mnie niesamowite doświadczenie, łaska czystości serca, o którą prosiłem, została mi natychmiast udzielona. Wiem, że kroczę jakby po ostrzu brzytwy pokus, że mogę jeszcze upaść, lecz wiem także, że gdyby tak się stało, byłoby to spowodowane wyłącznie moją winą, a nie brakiem pomocy ze strony Maryi.
Na zarzut, że jego wiara może być iluzją,
odpowiadał, że tak nie jest, ponieważ opiera się na konkretnym codziennym
doświadczeniu: Jak moja wiara
może być iluzoryczna, skoro każdego dnia, w najtrudniejszych sytuacjach, daje
mi pogodę ducha, radość i moralną siłę?
Dla Leonarda było oczywiste, że człowiek wierzący modli się, czyli ma osobisty kontakt z Bogiem: Z codziennej modlitwy czerpię nieustannie potwierdzaną pewność, że modląc się, nie mamy do czynienia ze słowami rzucanymi na wiatr, lecz że jest to dialog z Ojcem, który słucha swoich dzieci. Za każdym razem, kiedy zwróciłem się do Niego z prośbą o coś, co było dla mnie duchowo konieczne, otrzymywałem natychmiastową, pełną odpowiedź.
Dla Leonarda było oczywiste, że człowiek wierzący modli się, czyli ma osobisty kontakt z Bogiem: Z codziennej modlitwy czerpię nieustannie potwierdzaną pewność, że modląc się, nie mamy do czynienia ze słowami rzucanymi na wiatr, lecz że jest to dialog z Ojcem, który słucha swoich dzieci. Za każdym razem, kiedy zwróciłem się do Niego z prośbą o coś, co było dla mnie duchowo konieczne, otrzymywałem natychmiastową, pełną odpowiedź.
Jeśli weźmiemy
Ewangelię na serio i zaczniemy nią żyć, wtedy ona zaczyna „funkcjonować” – i to
jest dla mnie kryterium jej prawdziwości. To są fakty, przeciwko którym
żadne argumenty nie mają znaczenia (contra facta non valent argumenta).
Kiedy go pytano, na czym opiera swoje przekonanie,
że katolicka religia jest jedynie prawdziwa, odpowiadał: Wybrałem katolicyzm dlatego, że jest to
jedyna religia, która została zbudowana na fundamencie nieskończonego aktu
miłości, którego świadkami byli ludzie. To prawda, że Pan Bóg jest obecny
również w innych religiach, ale w sposób niepełny. Trzeba pamiętać, że w
religiach niechrześcijańskich to człowiek jest zmuszony do szukania Boga. Drogi
są różnorodne, akty wiary wyjątkowe, modlitwy przepiękne. Lecz Bóg pozostaje
daleki, nieosiągalny, niepojęty. Tylko w chrześcijaństwie jest odwrotnie:
to nie człowiek szuka oblicza Boga, lecz sam Bóg wychodzi na poszukiwanie
człowieka. W tajemnicy Wcielenia staje się prawdziwym człowiekiem i objawia się
ludziom w konkretnej historii opisanej w Ewangeliach. Pan Bóg objawia swoją
prawdziwą twarz w Jezusie Chrystusie i prosi nas tylko o jedno, abyśmy
odpowiedzieli na Jego Miłość. Czy moglibyśmy oczekiwać czegoś więcej?
Jezus nie jest jakimś guru i nie uczy nas iluminacji, technik oddychania,
sposobów uspokajania umysłu, relaksu. Natomiast objawia nam miłość Ojca, który
jest w niebie i uczy, jak mamy żyć tą miłością, aby stawać się świętymi i
osiągnąć życie wieczne. To jest naprawdę „radosna nowina”. Czy ma więc
jakikolwiek sens poszukiwanie wody w innych studniach, skoro mam szczęście
czerpać ją wprost ze źródła, które jest obok mnie, i to już od urodzenia? Jako
chrześcijanie jesteśmy świadkami jedynego Orędzia zawierającego pełnię Prawdy,
z całym szacunkiem do wyznawców innych religii, którzy posiadają cząstki
prawdy, ale nie całą Prawdę.
Leonardo zachorował na raka w 1997 roku, pięć lat
po swoim nawróceniu. Wcześniej cieszył się świetnym zdrowiem, dużo pływał i
grał w tenisa. Pewnego dnia zaczął odczuwać bóle – badania lekarskie wykazały
raka tarczycy oraz guzy na wątrobie i trzustce. Leonardo poddał się leczeniu w
Memorial Hospital w Nowym Jorku. Przed operacją wycięcia guza, w styczniu 1998
r., przystąpił do spowiedzi generalnej i przyjął sakrament chorych w
nowojorskiej parafii, u ks. Richarda Neuhausa, znanego autora wielu książek,
który przed nawróceniem na katolicyzm był pastorem protestanckim.
Choroba nie załamała Leonarda, lecz umocniła go w wierze i ufności Bogu. Właśnie w tych najbardziej krytycznych chwilach swojego życia doświadczył ogromnej duchowej mocy, która płynie z wiary. Patrząc tak po ludzku, w ostatnich latach życia Leonarda nie było powodów do tego, aby się cieszyć: dwa rozwody, choroba raka i operacja usunięcia tarczycy. W każdą podróż musiał zabierać ze sobą torbę ze strzykawkami i lekarstwami, by co wieczór zrobić sobie zastrzyk powstrzymujący rozwój komórek rakowych trzustki i wątroby. Pomimo cierpień i niedogodności do końca swego ziemskiego życia emanował radością, której jedynym źródłem jest zjednoczenie z Bogiem przez wiarę. Pisał: Dla jednych życie jest ponure, dla innych szare. Dla mnie jest promienne. Wiele elementów składa się na jasność mojej obecnej egzystencji: pewnego ranka przed czterema laty odkryłem nagle, że mam raka tarczycy, trzustki i wątroby. Z tego powodu muszę codziennie poddawać się specjalnej terapii, ale w dalszym ciągu kontynuuję moją pracę. Z mojej winy jestem daleko od Pauli, która mimo rozwodu, z chrześcijańskiego punktu widzenia pozostaje dalej moją żoną i która urodziła mi córkę, podczas gdy pozostała dwójka dzieci przyszła na świat z mojego drugiego małżeństwa. Niemniej jednak prowadzę intensywne chrześcijańskie życie. I właśnie ta perspektywa wiary sprawia, że mimo wszystkich trudności i cierpień moje życie promieniuje radością i optymizmem.
Operacja usunięcia trzustki przebiegła pomyślnie. Stwierdzono też, że przez farmakologiczne działania można zatrzymać rozwój zmian rakowych w wątrobie. Odtąd Leonardo musiał codziennie brać lekarstwa, zastrzyki i cztery razy w roku przyjeżdżać na badania kontrolne do Nowego Jorku. Widząc w szpitalu ludzką biedę i cierpienie, Leonardo uświadomił sobie, że jedyną odpowiedź na te, po ludzku beznadziejne, dramatyczne sytuacje daje tylko krzyż Chrystusa. Cierpienie i pobyt w szpitalu były dla Leonarda niezwykle cennym doświadczeniem i odkrywaniem prawdy o sobie. Pisał: Chyba moją największą pokusą była pycha. Poczucie, że gdy jest się zdrowym, szanowanym, mającym się dobrze, jest się w centrum wszechświata. A tam w szpitalu stałem się chorym na raka emigrantem, tak jak inni anonimowi w oczach świata. Właśnie tam, w Memorial Hospital, na nowo przekonałem się, że wiara nie jest filozoficzną ideą, etyką lub jakąś propozycją ideału lub mądrości, ale obecnością Boga, który jest Miłością. Taka wiara pokonuje samotność i ofiarowuje dar wielkiego duchowego pokoju. Było to bardzo konkretne, namacalne doświadczenie obecności Boga, o wiele ważniejsze niż rezultat jakiegoś rozumowania. I w tych okolicznościach zaczynasz zdawać sobie sprawę, że zależysz od Kogoś, Kto cię bardzo kocha, a nie od jakiegoś anonimowego i ślepego przeznaczenia. Liczysz się wtedy z możliwością śmierci, ale bez lęku, bez nerwicowego ukrywania (co jest cechą naszej kultury) i udawania, że nic się nie stało, zachowywania się, jakby śmierci nie było. Dzięki wierze doświadczałem obecności Chrystusa, a wtedy znikał wszelki smutek, apatia, mogłem więc dalej kochać to, co zawsze kochałem: pulsujące życie metropolii z jej nieskończonymi możliwościami ludzkimi. Wiara dawała mi także pewność bliskości wszystkich zmarłych, począwszy od mojej mamy, którzy w tajemniczy sposób dalej żyją w niewidzialnym wymiarze rzeczywistości, która nie jest wcale oddzielona od naszej.
Choroba nie załamała Leonarda, lecz umocniła go w wierze i ufności Bogu. Właśnie w tych najbardziej krytycznych chwilach swojego życia doświadczył ogromnej duchowej mocy, która płynie z wiary. Patrząc tak po ludzku, w ostatnich latach życia Leonarda nie było powodów do tego, aby się cieszyć: dwa rozwody, choroba raka i operacja usunięcia tarczycy. W każdą podróż musiał zabierać ze sobą torbę ze strzykawkami i lekarstwami, by co wieczór zrobić sobie zastrzyk powstrzymujący rozwój komórek rakowych trzustki i wątroby. Pomimo cierpień i niedogodności do końca swego ziemskiego życia emanował radością, której jedynym źródłem jest zjednoczenie z Bogiem przez wiarę. Pisał: Dla jednych życie jest ponure, dla innych szare. Dla mnie jest promienne. Wiele elementów składa się na jasność mojej obecnej egzystencji: pewnego ranka przed czterema laty odkryłem nagle, że mam raka tarczycy, trzustki i wątroby. Z tego powodu muszę codziennie poddawać się specjalnej terapii, ale w dalszym ciągu kontynuuję moją pracę. Z mojej winy jestem daleko od Pauli, która mimo rozwodu, z chrześcijańskiego punktu widzenia pozostaje dalej moją żoną i która urodziła mi córkę, podczas gdy pozostała dwójka dzieci przyszła na świat z mojego drugiego małżeństwa. Niemniej jednak prowadzę intensywne chrześcijańskie życie. I właśnie ta perspektywa wiary sprawia, że mimo wszystkich trudności i cierpień moje życie promieniuje radością i optymizmem.
Operacja usunięcia trzustki przebiegła pomyślnie. Stwierdzono też, że przez farmakologiczne działania można zatrzymać rozwój zmian rakowych w wątrobie. Odtąd Leonardo musiał codziennie brać lekarstwa, zastrzyki i cztery razy w roku przyjeżdżać na badania kontrolne do Nowego Jorku. Widząc w szpitalu ludzką biedę i cierpienie, Leonardo uświadomił sobie, że jedyną odpowiedź na te, po ludzku beznadziejne, dramatyczne sytuacje daje tylko krzyż Chrystusa. Cierpienie i pobyt w szpitalu były dla Leonarda niezwykle cennym doświadczeniem i odkrywaniem prawdy o sobie. Pisał: Chyba moją największą pokusą była pycha. Poczucie, że gdy jest się zdrowym, szanowanym, mającym się dobrze, jest się w centrum wszechświata. A tam w szpitalu stałem się chorym na raka emigrantem, tak jak inni anonimowi w oczach świata. Właśnie tam, w Memorial Hospital, na nowo przekonałem się, że wiara nie jest filozoficzną ideą, etyką lub jakąś propozycją ideału lub mądrości, ale obecnością Boga, który jest Miłością. Taka wiara pokonuje samotność i ofiarowuje dar wielkiego duchowego pokoju. Było to bardzo konkretne, namacalne doświadczenie obecności Boga, o wiele ważniejsze niż rezultat jakiegoś rozumowania. I w tych okolicznościach zaczynasz zdawać sobie sprawę, że zależysz od Kogoś, Kto cię bardzo kocha, a nie od jakiegoś anonimowego i ślepego przeznaczenia. Liczysz się wtedy z możliwością śmierci, ale bez lęku, bez nerwicowego ukrywania (co jest cechą naszej kultury) i udawania, że nic się nie stało, zachowywania się, jakby śmierci nie było. Dzięki wierze doświadczałem obecności Chrystusa, a wtedy znikał wszelki smutek, apatia, mogłem więc dalej kochać to, co zawsze kochałem: pulsujące życie metropolii z jej nieskończonymi możliwościami ludzkimi. Wiara dawała mi także pewność bliskości wszystkich zmarłych, począwszy od mojej mamy, którzy w tajemniczy sposób dalej żyją w niewidzialnym wymiarze rzeczywistości, która nie jest wcale oddzielona od naszej.
Leonardo dopiero po swoim nawróceniu zrozumiał, że
aborcja jest odrażającą zbrodnią popełnioną na najbardziej niewinnej i
bezbronnej istocie ludzkiej. Pisał: Współczesna
genetyka jasno stwierdza, że od momentu zapłodnienia mamy do czynienia z
całościowym kodem genetycznym człowieka, począwszy od koloru jego oczu, aż do
kształtu warg. Tajemnica ludzkiego życia rozpoczyna się już w momencie
zapłodnienia. Tak więc od strony racjonalnej nauka potwierdza słuszność
stanowiska Kościoła, który zdecydowanie sprzeciwia się jakiejkolwiek formie
przerywania ciąży. Każdy embrion jest ludzką istotą i powinien być traktowany z
godnością należną człowiekowi. Jestem także przekonany, że należy odrzucić
wszelkie próby usprawiedliwiania decyzji pozbawienia życia nienarodzonych
dzieci, które są chore lub upośledzone. Nie mamy żadnego prawa do decydowania o
tym, kto może żyć, a kto nie. Kościół ma rację, przypominając, że nie tylko wiara,
lecz również przesłanki rozumowe stoją po stronie obrony życia. Nie
brakuje tych, którzy uważają mnie za dewota-integrystę. Obserwuję jednak pewną
prawidłowość, a mianowicie ci wszyscy, którzy z oburzeniem występują przeciwko
stanowisku Kościoła potępiającego ustawy proaborcyjne, są pierwszymi, którzy
protestują przeciwko karze śmierci w USA i w innych krajach. Ich zdaniem nie
wolno skazywać na śmierć morderców, natomiast możliwość uśmiercania niewinnych
i całkowicie bezbronnych nienarodzonych dzieci jest wyrazem postępu i
tolerancji.
Leonardo zauważył ciekawy fakt, a mianowicie jego przyjaciele, którzy we Włoszech w referendum w 1981 r. głosowali za aborcją na życzenie, byli szczerze przekonani, że prawo do aborcji będzie dużym cywilizacyjnym osiągnięciem Jednak dzisiaj, po 22 latach od tego głosowania, uświadamiają sobie, że popełnili wielki błąd, głosując za prawem do zabijania nienarodzonych dzieci.
Leonardo zauważył ciekawy fakt, a mianowicie jego przyjaciele, którzy we Włoszech w referendum w 1981 r. głosowali za aborcją na życzenie, byli szczerze przekonani, że prawo do aborcji będzie dużym cywilizacyjnym osiągnięciem Jednak dzisiaj, po 22 latach od tego głosowania, uświadamiają sobie, że popełnili wielki błąd, głosując za prawem do zabijania nienarodzonych dzieci.
Czego oczekiwał Leonardo w momencie swojej śmierci?
Pisał, że jest to Wejście w świat
światła, w którym sens i znaczenie wszystkiego będzie ostatecznie jasne.
Wyzwolenie z ograniczeń, które nas krępują i pełna realizacja naszych
możliwości. Miłość bez żadnych ograniczeń, wszystkich do wszystkich.
Nieskończone pomnożenie tej radości, której tylko przedsmaku doświadczyliśmy tu
na ziemi (...) O śmierci, sądzie, o wieczności myślę każdego wieczoru, modląc
się, przeprowadzając rachunek sumienia z przeżytego dnia. Jestem świadomy
sprawiedliwości Bożej, ale z ufnością powierzam się miłosierdziu Boga i mam pocieszenie
w modlitwie: „Święta Maryjo..., módl się za nami grzesznymi, teraz i w godzinę
śmierci naszej”.
13 grudnia 2002 r. zmarł w Mediolanie, w wieku 56 lat, Leonardo
Mondadori. Był właścicielem i prezydentem koncernu wydawniczego „Arnoldo
Mondadori S.p.A.”, jednego z największych w świecie,wydającego setki nowości
książkowych każdego roku, posiadającego 49 tytułów prasowych,
najnowocześniejsze drukarnie, udziały w połowie koncernów prasowych całego
świata. Firma „Mondadori” jest prawdziwym potentatem na światowym rynku
wydawniczym, niekwestionowanym liderem wśród mediów.
Źródło: http://www.opusdei.pl/art.php?p=21972