środa, 7 maja 2014

Padre Placido Cortese





Placido Cortese (ur. 7 marca 1907 w Cresie, zm. w listopadzie 1944 w Trieście) – włoski Sługa Boży Kościoła katolickiego.
Wstąpił do seminarium Franciszkanów Konwentualnych w 1920 roku i otrzymał habit i imię zakonne Placido. W latach 1923–1924 studiował na wydziale teologicznym św. Bonawentury w Rzymie, uzyskując licencjat z teologii. Został zamordowany w czasie II wojny światowej. W 2002 rozpoczął się jego proces beatyfikacyjny.

Historia niezwykłego męczennika:

Jest to zakonnik opisywany jako "średniego wzrostu, szczupłej budowy i dość kruchy, o krzywych  nogach". Nosił okulary i kulał, lecz starał się to skutecznie ukrywać.
Otrzymał święcenia kapłańskie w 1930 roku.
W 1937 roku w Padwie zostaje mu powierzone kierownictwo Posłańca św Antoniego. Wspomagał również jak mógł okolicznych żebraków.Ze względu na jego cechy fizyczne, które sprawiają, że jest niepozorny i prawie bez znaczenia, okazuje się wręcz absurdalne, iż ​​papieski delegat powierzył mu precyzyjne zadanie pomocy Żydom, uchodźcom ze Słowacji,Słoweńcom, którzy uciekli z ojczyzny, aby uniknąć wojny i internowanym w obozie koncentracyjnym. Poprzez grupy dobrze zorganizowanej solidarności (FRA.MA. nazwie od inicjałów dwóch znanych profesorów uniwersyteckich, Franceschini i Markizy), które mają na celu stworzenie drogi ucieczki do Szwajcarii, udaje się uchronić Żydów  przed deportacją. Korzystając z możliwości graficznych nabytych w kierunku "Messenger",ociec Placido jest szczególnie biegły w fałszowanie dokumentów i zdjęć.  To nie jest jednak proste działania humanitarne, ale wyraźne działania charytatywne. Kiedy zaczynają skupiać się zbytnio na nim i go podejrzewać, jego przełożeni radzili mu, aby "uciec", sugerując przeniesienie z klasztoru. Jest 8 października 1944, i od tego momentu stał się mnichem, który "zniknął", do tego stopnia, że ​​nawet dzisiaj nie wiemy, gdzie jest pochowany. Dopiero późniejsze, ale niezawodne zeznania, pozwoliły zrekonstruować czas agonii, świadomej i straszliwej, która zakończyła się śmiercią, gdzieś w listopadzie tego roku, ze zniszczeniem ciała, najprawdopodobniej w krematorium. Mimo wszystko jego zachowanie było łagodne i pełne nadziei. Modlił się zawsze, niskim głosem. Miał złamane palce - połamane przez gestapo, wyrwane paznokcie, wydłubane oczy i obcięty język. Mimo cierpień wytrwały, nie dał się złamać. Ci, którzy byli z nim zamknięci w bunkrze w barakach Trieste Piazza Oberdan, przypominają  jego zdeformowane ręce złożone do modlitwy ... a potem to jak zaszczepiał zaufanie zachęcając do odwagi ... do Boga .... Szczególnie zachęcał do tego innych, aby nie zdradzić pozostałych, nie nazywać konkretnych nazw, nie narażać życia innych. Nawet pośród tortur nie wydobył z siebie ani jednego słowa.

Mając zaledwie 37 lat w tym krwawym okresie dla Włoch, ten niezwykły franciszkanin w walce z nazizmem został jednym z wyjątkowych "męczenników miłości", który swoim życiem uratował wielu innych, a tak naprawdę to ze swojej przelanej niewinnie krwi doprowadził w większym stopniu niż inne jakiekolwiek sposoby do upadku tej chorej ideologii, która w tym czasie była na najlepszej drodze by opanować wszystkie narody razem z całą ludzkością.
Z jego historii jednoznacznie wynika, że można być tak niepozornym, a tak wielkim, tak zwyczajnym i niedostrzegalnym, a tak naprawdę niesamowitym i jedynym w swoim rodzaju.
Bo jedno powiedzenie po prostu zawsze się sprawdza i warto o nim pamiętać: Pozory mylą.

Źródło: http://www.santiebeati.it/dettaglio/91971


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz